b

niedziela, 17 lutego 2013

Sylwetki: Neurofunk > Bośnia > Billain








Neurofunk.to gatunek cholernie niszowy na całym świecie, zwłaszcza w Polsce gdzie na ten temat nie znajdzie sie praktycznie nic, oprócz dwoch for internetowych w otchłaniach sieci (które i tak nie są stricte o nim) i kilku imprez w klubach w największych miastach gdzie od czasu do czasu ktoś wrzuci w miks Stigmę. Czasem zdarzy się też festiwal taki jak Audioriver, na którym można posłuchać brzmień z czołówki beatportu, ale nadal gdy rzucam przy znajomych sformułowanie 'neuro' większość z nich nie ma pojęcia o co chodzi. Nie chcę nikogo obarczać winą za taki stan rzeczy, bo ten podgatunek drum'n'bassu jest dosyć młody: gdyby znaleźć jakieś strzępki informacji to okaże się, że ma około 13-15 lat. Poza tym oczywistem faktem jest jeszcze jedna rzecz, która determinuje to, że neurofunk to nadal głębokie podziemie: jest jednym z najtrudniejszych technicznie gatunków muzyki elektronicznej w ogóle. Dlatego też wyżej pojawia sie zdjęcie ów pana. Ale o tym trochę poźniej.


Aby rozjaśnić o co tak naprawdę chodzi, napiszę po krótce czym jest ten neurofunk, jak powstaje i co czyni go takim trudnym w kompozycji. Łopatologicznie : większość współczesnej muzyki elektronicznej powstaje w środowiskach komputerowych zwanych DAW (Digital Audio Workstation). Każdy zetknął się z nazwą Fruity Loops (od dawna FL Studio) czy Pro Tools. Za pomocą komputerowych sekwencerów, programowych mikserów, wirtualnych instrumentów i sampli producenci tworzą utwory, które w zależności od kompetencji i umięjetności twórcy poddawane są dalszej obróbce przez inżynierów miksu i masteringu w wytwórniach. Neurofunk stawia na ciężkie, klimatyczne kompozycje, wielowarstwowe, klarowne, ostre brzmienie, zarowno perkusji jak i linii basowych, które są wizytowką tego podgatunku. Te właśnie linie basowe stanowią najczęściej o sile całego utworu i wymagają ogromnego nakładu pracy przy ich tworzeniu. Sam sound design to jedno, a odpowiednia ich aranżacja i miks to druga sprawa. Billain to bezkonkurencyjny mistrz wszystkich tych dziedzin.


Pracę zaczął jako asystent w firmie QDepartment, która zajmuje się sound designem (tworzeniem dźwięku od podstaw, przez sampling, resampling, syntezę lub wszystko na raz;)) do reklam, filmów i klipów. Tam nauczył się specyficznego podejścia do muzyki: każdy dźwięk, każda próbka z otoczenia może zostać przetworzona aby w końcowym wyniku dać coś co w żaden sposób nie przypomina tej z punktu wyjścia. Zaczął więc gromadzić wszelkie odgłosy otoczenia do swojej biblioteki aby użyć je poźniej w swoich utworach:

To sprawiło, że w natłoku powoli wyczerpującego się brzmieniowo drum'n'bassu i twórców garściami korzystających z popularnych kombajnów brzmieniowych takich jak Massive od firmy Native Instruments, pojawiło się coś całkowicie nowego. Zamiast systetycznej, kopiowanej na wszystkie możliwe sposoby cyfrowej papki Billain postanowił na organiczność, co słychać w jego wszystkich trackach. W czacie na forum dogsonacid.com (największy tego typu portal na świecie zrzeszający producentów muzyki elektronicznej) pisał, że podstawą tego typu pracy jest ogromna cierpliwość. Plus dobry sprzęt: aby zarejestrować próbkę dźwięku gotową do dalszego resamplingu (przetwarzania) potrzeba wysokiej rozdzielczości bitowej i częstotliwości próbkowania. Można to porównać do zwiększania rozmiaru obrazka w Photoshopie - jeśli mamy do czynienia z plikiem 300x300 powiększonym do 3000x3000 powstanie mozaika pikseli niezdatna do dalszego użytku. Jeśli natomiast poszerzymy obraz 2500x2500 to róznica nie będzie już taka duża. Dalsza praca wymaga dużej mocy obliczeniowej komputera. Billain lubi korzystać z vocoderów i syntezy granularnej, która potrafi pożreć dużo zasobów, zwłaszcza na długich samplach w wysokiej jakości. Co ciekawe, cały proces produkcji przebiega w FL Studio, nigdy nie korzystał na dłuższą metę z innego środowiska zarówno jeśli chodzi o muzykę jak i zlecenia sound designu.
Poza organicznym podejściem do produkcji kolejną charakterystyczną cechą bośniackiego producenta jest użycie ogromnej ilości automatyzacji i filtrów. Stworzył w FL Studio imitację czegoś co nazywane jest Z-Plane Filter. Dowolny parametr dowolnego efektu - w tym przypadku filtra - jest kontrolowany w trzech płaszczyznach co w połączeniu z skomplikowanem łancuchem efektów i Sherman Filterbank'iem daje
niesamowite efekty :
Stało się to już niemalże legendarne na wspomnianym wcześniej forum DOA i cały czas powstają amatorskie imitacje takiego rozwiązania. Przez automatyzacje ma się wrażenie, że utwór 'żyje' a eksploracja brzmień jednego lub kilku elementów utworu przez cały czas jego trwania przywodzi na myśl spektralizm choć sam autor pisze, iż traktuje swoje kompozycje jako 'futurystyczny funk'.
Oprócz czysto technicznych aspektów produkcji, którymi charakteryzuje się muzyka Billain'a pierwszą rzeczą jaką usłyszy osoba niezaznajomiona z hermetycznym środowiskiem producentów muzyki elektronicznej jest klimat. Futurystyczny, cyberpunkowy, niekiedy klaustrofobiczny. Wielokrotnie w wywiadach podkreślał swoją fascynacje technologią i filmami sci-fi , co dało odzwierciedlenie w produkcjach. Jak to zwykle w takich przypadkach bywa, bośniacki producent jest znany jedynie przez fascynatów takiego brzmienia. Gdyby nie dogsonacid.com pewnie nadal nie wiedziałbym o jego istnieniu. Liczba 'fanów' na facebooku nie przekracza w tej chwili 6500 co jest zatrważającym wynikiem biorąc pod uwagę jakość muzyki jaką komponuje. Billain jest doskonałym przykładem na to, że do wartościowej muzyki trzeba się dokopać a często po prostu trafić przypadkiem. Pewnie na długo pozostanie w swojej niszy gdzie będzie szlifował swoje i tak już prawie doskonałe umiejetności, bo neurofunk nie ma praktycznie żadnego potencjalu komercyjnego. Tylko giganci, którzy nawiązali współprace z innymi gigantami (przykład Noisii lub Black Sun Empire) lub wytwórniami mogę liczyć na szerszy odbiór. Póki co Rise Audio (label Billain'a) jest bardziej ciekawostką z DOA niż gigantem na rynku muzyki elektronicznej i tak pewnie pozostanie przez najbliższy czas. Może to i lepiej: zamiast pójścia na kompromis może dalej produkować w swojej stylistyce osiągając mistrzostwo.

sobota, 16 lutego 2013

Recenzja: LaikIke1/Młodzik - Milczmen Screamdustry


W końcu. Pisałem o tej płycie już wcześniej przy okazji oficjalnej zapowiedzi i na żadną inną nie czekałem tak jak na Milczmena właśnie. Undergroundowe poczynania LaikIke1'a śledzę już od epki Bybzi Bybzi, dlatego na każdą wzmiankę o jakimkolwiek postępie prac nad tym albumem reagowałem uśmiechem na twarzy, zwłaszcza gdy słyszałem zaczepki do Pezeta w ostatnich trackach. Byłem bardzo ciekaw jaką formę na swoim pierwszy longplayu pokaże Marcin. No i nie zawiodłem się zupełnie. Recenzja leżała gdzieś w odmętach dysku twardego, rok później #Bąsą postanowiłem skończyć to co zacząłem.

Pierwszą rzeczą, która uderza w nas po odpaleniu albumu to brzmienie. Daleko mi do stwierdzenia, że jest to produkcyjny majstersztyk tak samo jak daleko mi do napisania, iż te kilka lat spędzone u Puzzla w miksie są teraz w pełni usprawiedliwione. Nie wiadomo do końca jak przebiegał cały proces powstawania płyty i nie chcę obarczać za coroczne przekładanie premiery osoby odpowiedzialnej za finalny jej kształt. Mimo wszystko te wszystkie miesiące sprawiły, że Puzzel bardzo dopracował techniczną część Milczmen'a. Wokale słychać bardzo wyraźnie i czysto, nie gubią się w bitach Młodzika, wszelkie duble i efekty są dobrze słyszalne. Bity brzmią bardzo spójnie i organicznie, mimo, że są często celowo zabrudzone aby nadać charakterystycznego analogowego sound'u. Puzzel też sieknął bit (zaraz obok Napadu Na Babel chyba najlepszy na płycie) w ukrytym tracku na końcu albumu, gdzie możemy podziwiać jego kunszt produkcyjny.

Laik pokazał tutaj kwintesencje swojego stylu. Kto słuchał go wcześniej nie powinien mieć problemu z odbiorem tego longplaya, jeśli jednak słyszysz go po raz pierwszy i to w takim wydaniu - będziesz miał nie lada kłopot. Dlaczego? Wszystko za sprawą niebywałego podejścia do pisania linijek. Głębokie, metaforyczne teksty łączą sie tutaj z gigantyczną ilością followupów. Nawarstwione wielokrotne rymy często wrzucane są w przestawny szyk zdań, a jakby tego mało roi się tutaj od angielskich słów i zwrotów. Zawiły gąszcz porównań i przenośni łączy się tutaj z luźnymi, osobistymi skojarzeniami oraz soczystymi przekleństwami. Nieoswojony z taką stylistyką słuchacz zostanie z miejsca zmiażdzony konceptem albumu choć znajdzie się też krótka chwila wytchnienia od skomplikowanych zwrotek.

Kilka słów o koncepcie albumu - Milczman to demon, upiór towarzyszący ludziom, który wrzeszcąc ujawnia się, we wszystkich sytuacjach gdzie dla świętego spokoju czy z konieczności, musimy zamilknąć i nie dać ponieść się emocjom. Laik pisze, że takie "fabryki krzyku" są wszędzie - i bezpośrednio nawiązuje do nich w dwóch tytułowych, spójnych trackach, gdzie opowiada mroczny storytelling o ludziach, których trawi ów demon. Ciężki klimat osiąga apogeum właśnie w ostatnim utworze "Screamdustry" kontynuujący temat rozpoczęty kilka utworów wcześniej - z perspektywy trzeciej osoby LaikIke1 serwuje nam świetną obserwacje zepsutych ludzkich zachowań. Usłyszymy o historii toksycznego związku ze zdradą w tle, kokainowym nałogu czy patologicznej rodzinie, w której w końcu dochodzi do zabójstwa. Na bowdown zasługuje również "Folwark Zwierzęcy" znany fanom już znacznie wcześniej. Kolejny raz dostajemy genialne linijki, które porównując ludzi do parszywych zwierząt prześwietlają wszelakie patologiczne zachowania, zaskakując puentami i pomysłem. Mroczną atmosfere daje sie również odczuć w dwuczęściowym "Pod Sceną", głównie za sprawą bitu ale i wykrzyczanej w mikrofon końcówki. Dla fanów nie będzie to nowość, bo kawałek znany był już kilka lat temu ale został nagrany od nowa, wraz z małym "apelem" pod koniec skierowanym do polskiego mainstreamu. Oprócz ciężkich utworów dostajemy też kilka zdecydowanie odbiegających klimatem od całości. Mowa tutaj o otwierającym płyte "Usiądź, weź krzesło"w którym zgodnie z tytułem nie obyło się bez zaczepki do Peji, co zresztą sugeruje tytuł, czy kipiący energią "Napad Na Babel", który mimo, że jest stricte braggowym kawałkiem to zostaje ubrany w metaforę wspinania sie na tytułową mityczną wieże. Jakby wersów do głebszego przemyślenia było mało, dzięwiąty utwór na płycie to siedem zwrotek, z których każda to osobna zagadka. Replay value właśnie skoczył o kilkanaście pozycji do góry.

Mimo, że flow Laika nie należy do wybitnych, to takich emocji w głosie nie usłyszymy na wielu rapowych płytach. Progres od Bybzi Bybzi słychać od razu: wściekłe wypluwanie kolejnych linijek w "Hoaxxka" przywodzi na myśl Level Up, dla wielu najlepszy kawałek nagrany przez Marcina. Z kolei w "Lulaj Syneczku Mój" wokalna ekspresja znakomicie podkreśla osobisty i emocjonalny wydźwięk utworu. Nie można oprzeć się wrażeniu, że teksty tworzą z flow integralną całość, bo choć nie usłyszymy tutaj przyśpieszeń czy offbeatowych karkołomnych wyczynów, to wszystko pasuje do siebie idealnie.

Przed pisaniem tej recenzji jeszcze świeżo po premierze można było usłyszeć kilka zaczepek do mainstreamowych raperów, głównie na feacie "Piwnica Pod Baranami" u Tymina, w którym dostało się m.in Guralowi i Eldoce. W ostatnich miesiącach głosno było o konflikcie z Pezetem zakończonym niestety kilku linijkach w Level Up 3. Na "Milczmen Screamdustry" tradycji stało się za dość i w "Da Bad Man Riddim" pare dobitnych wersów ponownie leci w kierunku mainstreamu. Mam nadzieje, że w przyszłości napisze tutaj o jego beefie z jakimś raperem bo mimo, że takich zaczepek słucha się świetnie to jestem ciekaw formy Laika w takim starciu.


Podsumowując, warto było czekać parę lat na ten krążek. Nie zawaham się użyc stwierdzenia, że Milczmen wyprzedza polski rap o dekade. W chwili, gdy w rankingach triumfuje album VNMa a perełki typu ddekombinacja giną gdzieś w otchłaniach internetu i dwoma stronami na ślizgu, LaikIke1 serwuje inteligentny, wymagający rap z niesamowitym klimatem i spójnym konceptem. Pozostaje czekać na Rap Addix z Junesem i Jeżozwierzem.
No i na powrót Jimsona (wierzę).