b

poniedziałek, 30 czerwca 2014

Recenzja: Mastodon - Once More 'Round The Sun





"Baroness is dead, Mastodon is dead, who's next?"

Z takim wpisem spotkałem się na stronie last.fm zespołu z Atlanty, który po trzyletniej przerwie wydaje swój szósty studyjny album. Reakcja słuchaczy na to LP była bardziej przewidywalna niż riffy na The Satanist, bo niepisaną zasadą metalowego środowiska jest to, że najlepsze płyty powstają na początku kariery. Tak było z Metallicą, która zdążyła się nawet skończyć na pierwszym krążku, z Toolem, czy nawet z Emperorem i Ulverem. Nie ma znaczenia, że albumy z początków działalności są gorsze pod względem technicznym, aranżacyjnym czy (oczywistość) brzmieniowym, że kolejne produkcje to proces artystycznej ewolucji i zmierzania ku kompozycyjnej dojrzałości. Pierwsze płyta jest najlepsza i kropka.

Z Mastodonem sprawa ma się trochę inaczej, bo w tym środowisku za najlepszą uznawana jest nie pierwsza, a druga - Leviathan. Nawet połamane Blood Mountain zawierające tyle motywów, że można by było nimi obdzielić trzy inne płyty nie zyskuje takiego uznania co muzyczna opowieść nawiązująca do Moby'ego Dicka. Crack The Skye zajarało fanów progresywnego rocka i krytyków muzycznych, ale to co stało się przy The Hunter można było nazwać gwoździem do trumny. Oczywiście trumny zrobionej przez zatwardziałych, die-hard fanów Remission wystawiających 1% na MetalArchives każdej kolejnej płycie. Ale dość już o fanach, środowisku i krążku sprzed dwunastu lat.


Słysząc pierwszy singiel - stonerowo przebojowe High Road - zastanawiałem się, czy to aby nie odrzut z The Hunter. Styl był niemal identyczny jak przy pierwszym singlu z poprzedniej płyty. Prosta jak cep konstrukcja utworu, brak perkusyjnych galopad, łamania metrum, riffy brzmiące bardziej jak QOTSA i bardzo chwytliwa linia melodyczna wokalu. Singiel sam w sobie byłby świetnym, przebojowym utworem, gdyby był nagrany przez inną kapelę, nie przez wirtuozów połamanego progresywnego metalu. 

Otwierający płytę Tread Lightly (zastanawiam się czy to aby nie followup do Breaking Bad...) nie robi większego wrażenia. Nie ma tej mocy co The Wolf Is Loose, przygotowujący do podróży na Krwawą Górę, wspomniany Black Tongue z poprzedniej płyty, nie mówiąc już o masakratorze jakim był Blood And Thunder. Na pierwszy plan wysuwają się wokale i pozostają tam już do końca trwającego trochę ponad 54 minuty albumu. Strona wokalna była zawsze mocną stroną czwórki z Atlanty - przynajmniej w studio - ale wydaje się, że ekipa skupiła się na niej kosztem innych elementów, bo gitary i perkusja nie zaskakują już tak jak poprzednio. The Motherload to najbardziej przebojowy utwór Mastodon jaki do tej pory powstał i możliwe, że gdybym usłyszał go w radio, nie poznałbym czyjego jest autorstwa. Nie przez to, że przez 85% czasu śpiewa w nim Brann Dailor, perkusista grupy, ale dlatego, że jego budowa jest aż do bólu prosta. I skuteczna zarazem. Spora dawka chwytliwości pozwala zapomnieć, że Brann nie skupia się na zrobieniu 16 przejść w ciągu czterech taktów, tylko na swojej wokalnej partii. Mnie to jednak do końca nie satysfakcjonuje. 

Jedynymi rzeczami z tytułowego utworu, które zapadają w pamięć, to irytujący głos Brenta Hindsa i rzemieślnicze podejście do aranżacji, a Chimes At Midnight brzmi jak Spectrelight#2. W drugiej połowie jest już lepiej, ale utwory sprawiają wrażenie jakby refreny nie były naturalnym skutkiem w kompozycji a elementem, na podstawie którego budowano całe utwory. Nie chce wnikać w proces twórczy zespołu i producenta (znanego ze współpracy z Rush, Deftones czy Coheed And Cambria Nicka Raskulinecza), bo nie jest to możliwe, ale nie sposób nie odnieść takiego wrażenia.

Pod koniec krążka robi się trochę bardziej Blood Mountainowo. Bill i Brent wracają do swoich charakterystycznych, inspirowanych banjo arpreggiów, pojawiają się dziwne rozwiązania i kombinowanie w aranżacji. Aunt Lisa jest utworem, który bez problemu mógłby znaleźć się na koncept albumie z 2006 roku i niewątpliwie stanowi highlight płyty. I wcale nie dlatego, że krzyczana partia pod koniec kawałka to ewidentna ekhm.... inspiracja Faith No More - Be Aggresive.

Ember City ponownie przykuwa uwagę świetnym refrenem i głosem Branna Dailora, którego partie wokalne są zdecydowanie lepsze od wokali pozostałych członków. O Halloween nie można zbyt dużo powiedzieć - może dlatego, że brzmi nieco bezpłciowo (poza jednym riffem w połowie utworu), ale ostatni na płycie Diamonds In The Witch House z gościnnym występem Scotta Kellyego to już stylistyczny powrót do czasów Remission/Leviathan ze sludge'owym zacięciem. Do poziomu Hearts Alive jednak sporo brakuje.

Brzmieniowo płyta jest bardzo specyficzna. Na pierwszym planie są wokale, potraktowane często przeróżnymi pogłosami, przesterami i delayami, choć brakuje im nieco wysokich tonów. Perkusja nie ma tej mocy, co na poprzednich płytach a gitary są nieco schowane w tyle. Na pewno jest to zasługa i wizja samego producenta, który wcześniej obracał się w nieco innym klimacie, ale pewnie i też samego zespołu, który poza nagraniem przebojowych i chwytliwych partii instrumentalnych chciał też zabrzmieć bardziej... przystępnie. Bez dudniącej stopy, podbitego werbla i tony przesterowania na gitarach.

Podsumowując: największą bolączką Once More 'Round The Sun jest brak charakteru. O ile każde poprzednie dokonanie charakteryzowało się jakimś konkrentym elementem, żywiołowością, energią i progresywnością, tak tutaj dostajemy raczej zbiór mało różnorodnych utworów ze wspólnym mianownikiem, jakim są świetne linie melodyczne, miałkość brzmieniową i nijakie partie instrumentów. Jestem w stanie zrozumieć uproszczenie perkusji, bo przecież główną rolę za mikrofonem na tegorocznym wydawnictwie gra Brann Dailor, ale na pewno nie całej reszty. Daleko mi od stwierdzenia, że Mastodon nie żyje, tak samo jak daleko mi jest od napisania, iż ten album jest słaby. Jest przeciętny, a ten epitet nigdy dotychczas nie był postawiony w jednej linijce razem z nazwą zespołu. Chwytliwość i świetne refreny to jednak za mało jak na ekipę wirtuozów, którymi niewątpliwie są. 

6/10


PS. Liczę na dobre wykonanie partii wokalnych na żywo. Bardzo liczę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz