b

wtorek, 8 lipca 2014

38 rzeczy o produkcji muzyki, których dowiesz się z for internetowych.


  1. Na forach o produkcji muzyki nie ma słabych kawałków. Są za to dema i previewy dla 5 followersów na Soundcloudzie, a jeśli utwór rzeczywiście jest słaby, to jest to wina twojego gustu.
  2. Kompresja załatwi wszystko. Nawet jeśli wykres fali wygląda jak parówka, z pewnością zamaskuje to mankamenty brzmieniowe.
  3. Jeśli wczoraj ściągnąłeś FL Sudio z warezu i założyłeś konto na Soundcloudzie, koniecznie dopisz sobie do swoje ksywki "Beats". A najlepiej "Beatz", bo brzmi bardziej profesjonalnie.
  4. Tonacje można zmienić w equalizerze razem z przesterami typu tremolo.
  5. Jeśli nie umiesz robić bitów, to jeden temat na forum załatwi sprawę i nauczy cię w około tydzień.
  6. Masz dwa skończone kawałki? Załóż fanpage na facebooku.
  7. Big room house to różnorodny, trudny w produkcji i ambitny gatunek muzyki elektronicznej. Udowadnia to słaby utwór zrobiony przez forumowicza w 2 godziny.
  8. Utwór brzmi jak gówno? Popraw master.
  9. Jeśli nie masz pomysłu na utwór, ściągnięcie nowych expansionów do Nexusa z pewnością załatwi sprawę.
  10. Najlepszym syntezatorem jest Sylenth1. Choć tak naprawdę nikt nie wie dlaczego. Prawdopodobnie nie ma to związku z dużą ilością dostępnych presetów i seedów na The Pirate Bay.
  11. Jeżeli twój kawałek w tempie 135 BPMów brzmi słabo, kolosalną różnice w aranżacji i brzmieniu zaobserwujesz podkręcając tempo do 136 BPMów.
  12. Odpowiedzi z labelów to w stu procentach autentyczne, ręcznie pisane przez szefów wytwórni maile.
  13. FL Studio jest plastikowe i równie plastikowo brzmi. 
  14. Na Beatporcie można kupić tylko i wyłącznie najlepsze, oryginalne utwory.
  15. Tworzenie własnych brzmień jest stratą czasu. Nexus to wszystko, czego potrzebujesz.
  16. Wokal z utworu da się wyciąć dwoma kliknięciami.
  17. Perkusję i linie melodyjną również.
  18. Użytkownicy z innym kolorem nicka niż ten standardowy to jasnowidze. Odgadną twój problem bez najmniejszego problemu, nawet jeśli opisałeś go gorzej niż przedszkolak swoją babcię na wypracowaniu. 
  19. Masz dziesięciu fanów na Soundcloudzie? Wrzuć 30 sekundowe demo i dodaj w tytule [preview]. Z pewnością ktoś na to czeka.
  20. Twój kumpel chce robić rap? Ty rób bity. Zacznij od postu na forum. 
  21. Voice tagi to pierwszy krok do sukcesu. Nawet jeśli są położone na fałszującym basie i samplu, który użyło już miliard producentów.
  22. Twój kick brzmi słabo? Obetnij 0,3 dB w 5235 Hz; 1,3324 dB w 3224 Hz i podbij 3,2(2) w 54 Hz.
  23. Jeśli w kawałku jest aranżacyjny chaos, to był on zamierzony.
  24. Nie wiesz skąd wziąć tą nagraną partię gitary w twoim ulubionym kawałku? Z Nexusa.
  25. Phaser na masterze? Czemu nie?
  26. Ludzie, którzy tworzą dobrą muzykę to "forumowa elita" złowieszczo patrząca z góry na każdego innego użytkownika.
  27. Jeżeli nie wychodzą ci melodie to najwyższy czas ściągnąć nowy expansion do Nexusa.
  28. Sidechain to tylko slangowe określenie na pompę.
  29. Technika się nie liczy, tak jak o gustach się nie dyskutuje.
  30. Najlepszą muzyką jest trance. Szczególnie ten progresywny. W 137 BPMach.
  31. Wtyczki do techno różnią się od tych do house'u.
  32. Wydałeś utwór w forumowym labelu? Zasługujesz na pochwały, nowy kolor nicka i napisanie motywacyjnego tematu o pierwszych krokach w muzycznym biznesie.
  33. Dobra muzyka ma więcej wyświetleń na youtube niż ta słaba.
  34. Strony z samplami to strata czasu. Lepiej załóż temat na forum.
  35. Tematy z pytaniami innych userów w magiczny sposób znikają po dwóch dniach. Nie łudź się, że znajdziesz tam odpowiedź na swoje.
  36. Żeby zostać dobrym producentem wystarczy miesiąc. W porywach dwa.
  37. Wrzucanie co dwa dni swoich nowych wypocin bardzo pomaga rozwinąć swoje umiejętności.
  38. Przeniesienie się z FL Studio do Cubase podniesie poziom twoich utworów.

Tekst powstał w oparciu o największe polskie fora internetowe dotyczące produkcji muzyki.

poniedziałek, 30 czerwca 2014

Recenzja: Mastodon - Once More 'Round The Sun





"Baroness is dead, Mastodon is dead, who's next?"

Z takim wpisem spotkałem się na stronie last.fm zespołu z Atlanty, który po trzyletniej przerwie wydaje swój szósty studyjny album. Reakcja słuchaczy na to LP była bardziej przewidywalna niż riffy na The Satanist, bo niepisaną zasadą metalowego środowiska jest to, że najlepsze płyty powstają na początku kariery. Tak było z Metallicą, która zdążyła się nawet skończyć na pierwszym krążku, z Toolem, czy nawet z Emperorem i Ulverem. Nie ma znaczenia, że albumy z początków działalności są gorsze pod względem technicznym, aranżacyjnym czy (oczywistość) brzmieniowym, że kolejne produkcje to proces artystycznej ewolucji i zmierzania ku kompozycyjnej dojrzałości. Pierwsze płyta jest najlepsza i kropka.

Z Mastodonem sprawa ma się trochę inaczej, bo w tym środowisku za najlepszą uznawana jest nie pierwsza, a druga - Leviathan. Nawet połamane Blood Mountain zawierające tyle motywów, że można by było nimi obdzielić trzy inne płyty nie zyskuje takiego uznania co muzyczna opowieść nawiązująca do Moby'ego Dicka. Crack The Skye zajarało fanów progresywnego rocka i krytyków muzycznych, ale to co stało się przy The Hunter można było nazwać gwoździem do trumny. Oczywiście trumny zrobionej przez zatwardziałych, die-hard fanów Remission wystawiających 1% na MetalArchives każdej kolejnej płycie. Ale dość już o fanach, środowisku i krążku sprzed dwunastu lat.


Słysząc pierwszy singiel - stonerowo przebojowe High Road - zastanawiałem się, czy to aby nie odrzut z The Hunter. Styl był niemal identyczny jak przy pierwszym singlu z poprzedniej płyty. Prosta jak cep konstrukcja utworu, brak perkusyjnych galopad, łamania metrum, riffy brzmiące bardziej jak QOTSA i bardzo chwytliwa linia melodyczna wokalu. Singiel sam w sobie byłby świetnym, przebojowym utworem, gdyby był nagrany przez inną kapelę, nie przez wirtuozów połamanego progresywnego metalu. 

Otwierający płytę Tread Lightly (zastanawiam się czy to aby nie followup do Breaking Bad...) nie robi większego wrażenia. Nie ma tej mocy co The Wolf Is Loose, przygotowujący do podróży na Krwawą Górę, wspomniany Black Tongue z poprzedniej płyty, nie mówiąc już o masakratorze jakim był Blood And Thunder. Na pierwszy plan wysuwają się wokale i pozostają tam już do końca trwającego trochę ponad 54 minuty albumu. Strona wokalna była zawsze mocną stroną czwórki z Atlanty - przynajmniej w studio - ale wydaje się, że ekipa skupiła się na niej kosztem innych elementów, bo gitary i perkusja nie zaskakują już tak jak poprzednio. The Motherload to najbardziej przebojowy utwór Mastodon jaki do tej pory powstał i możliwe, że gdybym usłyszał go w radio, nie poznałbym czyjego jest autorstwa. Nie przez to, że przez 85% czasu śpiewa w nim Brann Dailor, perkusista grupy, ale dlatego, że jego budowa jest aż do bólu prosta. I skuteczna zarazem. Spora dawka chwytliwości pozwala zapomnieć, że Brann nie skupia się na zrobieniu 16 przejść w ciągu czterech taktów, tylko na swojej wokalnej partii. Mnie to jednak do końca nie satysfakcjonuje. 

Jedynymi rzeczami z tytułowego utworu, które zapadają w pamięć, to irytujący głos Brenta Hindsa i rzemieślnicze podejście do aranżacji, a Chimes At Midnight brzmi jak Spectrelight#2. W drugiej połowie jest już lepiej, ale utwory sprawiają wrażenie jakby refreny nie były naturalnym skutkiem w kompozycji a elementem, na podstawie którego budowano całe utwory. Nie chce wnikać w proces twórczy zespołu i producenta (znanego ze współpracy z Rush, Deftones czy Coheed And Cambria Nicka Raskulinecza), bo nie jest to możliwe, ale nie sposób nie odnieść takiego wrażenia.

Pod koniec krążka robi się trochę bardziej Blood Mountainowo. Bill i Brent wracają do swoich charakterystycznych, inspirowanych banjo arpreggiów, pojawiają się dziwne rozwiązania i kombinowanie w aranżacji. Aunt Lisa jest utworem, który bez problemu mógłby znaleźć się na koncept albumie z 2006 roku i niewątpliwie stanowi highlight płyty. I wcale nie dlatego, że krzyczana partia pod koniec kawałka to ewidentna ekhm.... inspiracja Faith No More - Be Aggresive.

Ember City ponownie przykuwa uwagę świetnym refrenem i głosem Branna Dailora, którego partie wokalne są zdecydowanie lepsze od wokali pozostałych członków. O Halloween nie można zbyt dużo powiedzieć - może dlatego, że brzmi nieco bezpłciowo (poza jednym riffem w połowie utworu), ale ostatni na płycie Diamonds In The Witch House z gościnnym występem Scotta Kellyego to już stylistyczny powrót do czasów Remission/Leviathan ze sludge'owym zacięciem. Do poziomu Hearts Alive jednak sporo brakuje.

Brzmieniowo płyta jest bardzo specyficzna. Na pierwszym planie są wokale, potraktowane często przeróżnymi pogłosami, przesterami i delayami, choć brakuje im nieco wysokich tonów. Perkusja nie ma tej mocy, co na poprzednich płytach a gitary są nieco schowane w tyle. Na pewno jest to zasługa i wizja samego producenta, który wcześniej obracał się w nieco innym klimacie, ale pewnie i też samego zespołu, który poza nagraniem przebojowych i chwytliwych partii instrumentalnych chciał też zabrzmieć bardziej... przystępnie. Bez dudniącej stopy, podbitego werbla i tony przesterowania na gitarach.

Podsumowując: największą bolączką Once More 'Round The Sun jest brak charakteru. O ile każde poprzednie dokonanie charakteryzowało się jakimś konkrentym elementem, żywiołowością, energią i progresywnością, tak tutaj dostajemy raczej zbiór mało różnorodnych utworów ze wspólnym mianownikiem, jakim są świetne linie melodyczne, miałkość brzmieniową i nijakie partie instrumentów. Jestem w stanie zrozumieć uproszczenie perkusji, bo przecież główną rolę za mikrofonem na tegorocznym wydawnictwie gra Brann Dailor, ale na pewno nie całej reszty. Daleko mi od stwierdzenia, że Mastodon nie żyje, tak samo jak daleko mi jest od napisania, iż ten album jest słaby. Jest przeciętny, a ten epitet nigdy dotychczas nie był postawiony w jednej linijce razem z nazwą zespołu. Chwytliwość i świetne refreny to jednak za mało jak na ekipę wirtuozów, którymi niewątpliwie są. 

6/10


PS. Liczę na dobre wykonanie partii wokalnych na żywo. Bardzo liczę.


niedziela, 29 czerwca 2014

Sylwetki: Neurofunk > Kanada > Desimal


Nawiązując do poprzedniego wpisu postanowiłem po dłuższym czasie nieobecności opisać kolejną nietuzinkową postać na scenie mrocznej i ciężkiej muzyki elektronicznej. Tym razem wybór padł na Grahama Marcha, tworzącego pod pseudonimem Desimal, urodzonego w 1980 roku, zmarłego tragicznie w 2006.

Na początku swojej przygody z muzyką w okresie fascynacji The Prodigy tworzył breakbeat na oprogramowaniu trackerowym. Trackery to programy wykorzystujące tekstowe polecenia do wprowadzania nut, protoplaści współczesnych DAWów: graficznych, zintegrowanych środowisk do obróbki, produkcji i miksu muzyki. Praca w takim programie przypominała bardziej programowanie niż komponowanie, gdyż przykładowy zapis polecenia służącego do odtworzenia jednej nuty to D-400 5F00. Jest to zdecydowanie inny tryb pracy niż obecnie i na pewno trudniejszy do opanowania przez laika, ale istnieje kilka czołowych postaci na scenie elektronicznej, którzy tworzą lub kiedyś tworzyli w takich środowiskach.

Po breakbeacie wybór padł na acidowe techno, którym dał się poznać szerszemu gronu (jeśli można użyć słowa "szersze" w odniesieniu do podziemnej społeczności trackerowców...), ale do popularności jaką uzyskał pod koniec swojego życia i po śmierci było jeszcze daleko. Nadal były to nieśmiałe eksperymenty a stąpanie po nieznanym gruncie muzyki techno nie brzmiało zbyt profesjonalnie. Archiwalne nagrania można pobrać za darmo ze strony poświęconej jego twórczości.

Prawdziwy talent pokazał jednak w swoich drum'n'bassowych produkcjach, którymi zwrócił uwagę społeczności DOA. Jedną z pierwszych był utwór Arcanna.


Kawałek nakreśla specyficzny i unikalny styl Desimala. Nietypowe brzmienie perkusji, sprawiające wrażenie akustycznych lo-fi sampli perkusji ze sporą dawką bujającego groovu powstałego przez wstawienie przesuniętej względem werbla stopy. Na dodatek atmosferyczne pady w tle tworzące odrealniony, wręcz baśniowy klimat i ostre, kwaśne leady dopełniające trwający prawie 8 minut utwór, co jak na standardy drum'n'bassowej produkcji produkcji jest unikatem. Niestety również wtedy zdiagnozowano u niego schizofrenie, która miała wpływ na resztę jego życia i twórczości.

Kolejnym ważnym utworem, który przybliża jego muzyczny styl jest połamany Earthling.


Poza dziwnym brzmieniem i ułożeniem perkusji kawałek przyciąga neurofunkowym bassem. Desimal balansował na granicy melodyjnego dnb z ogromną dawką klimatu a ostrym brzmieniem neurofunku, który wtedy stawał się coraz bardziej popularny (utwór powstał około 2001 roku). Złowieszczego klimatu dopełnia sampel z filmu Session 9. You know who I am. Sporo osób już wiedziało, ale nadal jego twórczość była rozpoznawalna tylko w internetowej społeczności słuchaczy i producentów drum'n'bassu.

W 2005 roku został zauważony przez kolektyw Black Sun Empire. W labelu Obsessions prowadzonym przez holenderskich mistrzów ciężkiej elektroniki wydał utwór Circle Of Nine.


Tym razem mamy do czynienia ze znacznie bardziej minimalistycznym podejściem do drum'n'bassu i wysunięciem na pierwszy plan rytmu. Słychać również techniczny postęp, ulepszenie warsztatu i coś niepokojącego w klimacie i aranżacji partii leadu. Jego "studio" to dwa monitory odsłuchowe w nieprzystosowanym akustycznie pomieszczeniu, monitor CRT i przedpotopowy tracker. Oprócz zaprezentowanych tutaj utworów Desimal stworzył mnóstwo innych, mniej lub bardziej różnych od siebie.

Niestety zbliżamy się do końca muzycznej twórczości Desimala. W tamtym okresie choroba Grahama odciskała coraz większe piętno na życiu jego i jego rodziny. W rozmowie ze swoim przyjacielem, administratorem strony poświęconej jego pamięci, opisał schizofrenie jako "200 kanałów telewizyjnych jednocześnie, których nie możesz wyłączyć. Nic poza niechcianymi myślami i szumem". Pytanie brzmi ile z jego nietypowego i niepokojącego brzmienia to następstwo choroby psychicznej?




Słuchając "Sun Destroyer", jednego z jego ostatnich utworów, wydanego w wytwórni Barcode Recordings, nie sposób odpowiedzieć, że żadnego. Pod charakterystyczną perkusją skrywają się ryczące leady, przesterowany bas i ogromna ilość niepokojących dźwięków w tle, krótkich sekwencji i sampli, których klimat zwala z nóg.

Ostatnim utworem Desimala skomponowanym tuż przed jego śmiercią i wydanym zaraz po jest "Afterlife". Tytuł, który pozwala sądzić, iż Graham wiedział o tym co się może wkrótce stać, stąd dla wielu słuchaczy jest to jego pożegnanie ze światem. Słuchając tego utworu nie można powiedzieć, że to jest to zwykły kawałek jakich wiele w drum'n'bassowej muzyce - ładunek emocjonalny, zwłaszcza po zaznajomieniu się z historią tego utworu, jest porażający.



Graham March stopniowo wyniszczany chorobą w maju 2006 popełnił samobójstwo, pozostawiając po sobie imponujący klimatem, charakterystycznym stylem i symbiozą melodyjnych brzmień z wpływami ciężkiego neurofunku dorobek muzyczny. Mimo, że wielokrotnie podkreślał, iż jego utwory są przeznaczone na parkiet, imponują oryginalnością i unikalnym stylem. Jego postać jest obecnie legendą na scenie drum'n'nbassu i byłby nią dalej gdyby nie targnął się na swoje życie.

Oprócz muzyki zajmował się również rysunkiem - jego prace można obejrzeć tutaj.

niedziela, 17 lutego 2013

Sylwetki: Neurofunk > Bośnia > Billain








Neurofunk.to gatunek cholernie niszowy na całym świecie, zwłaszcza w Polsce gdzie na ten temat nie znajdzie sie praktycznie nic, oprócz dwoch for internetowych w otchłaniach sieci (które i tak nie są stricte o nim) i kilku imprez w klubach w największych miastach gdzie od czasu do czasu ktoś wrzuci w miks Stigmę. Czasem zdarzy się też festiwal taki jak Audioriver, na którym można posłuchać brzmień z czołówki beatportu, ale nadal gdy rzucam przy znajomych sformułowanie 'neuro' większość z nich nie ma pojęcia o co chodzi. Nie chcę nikogo obarczać winą za taki stan rzeczy, bo ten podgatunek drum'n'bassu jest dosyć młody: gdyby znaleźć jakieś strzępki informacji to okaże się, że ma około 13-15 lat. Poza tym oczywistem faktem jest jeszcze jedna rzecz, która determinuje to, że neurofunk to nadal głębokie podziemie: jest jednym z najtrudniejszych technicznie gatunków muzyki elektronicznej w ogóle. Dlatego też wyżej pojawia sie zdjęcie ów pana. Ale o tym trochę poźniej.


Aby rozjaśnić o co tak naprawdę chodzi, napiszę po krótce czym jest ten neurofunk, jak powstaje i co czyni go takim trudnym w kompozycji. Łopatologicznie : większość współczesnej muzyki elektronicznej powstaje w środowiskach komputerowych zwanych DAW (Digital Audio Workstation). Każdy zetknął się z nazwą Fruity Loops (od dawna FL Studio) czy Pro Tools. Za pomocą komputerowych sekwencerów, programowych mikserów, wirtualnych instrumentów i sampli producenci tworzą utwory, które w zależności od kompetencji i umięjetności twórcy poddawane są dalszej obróbce przez inżynierów miksu i masteringu w wytwórniach. Neurofunk stawia na ciężkie, klimatyczne kompozycje, wielowarstwowe, klarowne, ostre brzmienie, zarowno perkusji jak i linii basowych, które są wizytowką tego podgatunku. Te właśnie linie basowe stanowią najczęściej o sile całego utworu i wymagają ogromnego nakładu pracy przy ich tworzeniu. Sam sound design to jedno, a odpowiednia ich aranżacja i miks to druga sprawa. Billain to bezkonkurencyjny mistrz wszystkich tych dziedzin.


Pracę zaczął jako asystent w firmie QDepartment, która zajmuje się sound designem (tworzeniem dźwięku od podstaw, przez sampling, resampling, syntezę lub wszystko na raz;)) do reklam, filmów i klipów. Tam nauczył się specyficznego podejścia do muzyki: każdy dźwięk, każda próbka z otoczenia może zostać przetworzona aby w końcowym wyniku dać coś co w żaden sposób nie przypomina tej z punktu wyjścia. Zaczął więc gromadzić wszelkie odgłosy otoczenia do swojej biblioteki aby użyć je poźniej w swoich utworach:

To sprawiło, że w natłoku powoli wyczerpującego się brzmieniowo drum'n'bassu i twórców garściami korzystających z popularnych kombajnów brzmieniowych takich jak Massive od firmy Native Instruments, pojawiło się coś całkowicie nowego. Zamiast systetycznej, kopiowanej na wszystkie możliwe sposoby cyfrowej papki Billain postanowił na organiczność, co słychać w jego wszystkich trackach. W czacie na forum dogsonacid.com (największy tego typu portal na świecie zrzeszający producentów muzyki elektronicznej) pisał, że podstawą tego typu pracy jest ogromna cierpliwość. Plus dobry sprzęt: aby zarejestrować próbkę dźwięku gotową do dalszego resamplingu (przetwarzania) potrzeba wysokiej rozdzielczości bitowej i częstotliwości próbkowania. Można to porównać do zwiększania rozmiaru obrazka w Photoshopie - jeśli mamy do czynienia z plikiem 300x300 powiększonym do 3000x3000 powstanie mozaika pikseli niezdatna do dalszego użytku. Jeśli natomiast poszerzymy obraz 2500x2500 to róznica nie będzie już taka duża. Dalsza praca wymaga dużej mocy obliczeniowej komputera. Billain lubi korzystać z vocoderów i syntezy granularnej, która potrafi pożreć dużo zasobów, zwłaszcza na długich samplach w wysokiej jakości. Co ciekawe, cały proces produkcji przebiega w FL Studio, nigdy nie korzystał na dłuższą metę z innego środowiska zarówno jeśli chodzi o muzykę jak i zlecenia sound designu.
Poza organicznym podejściem do produkcji kolejną charakterystyczną cechą bośniackiego producenta jest użycie ogromnej ilości automatyzacji i filtrów. Stworzył w FL Studio imitację czegoś co nazywane jest Z-Plane Filter. Dowolny parametr dowolnego efektu - w tym przypadku filtra - jest kontrolowany w trzech płaszczyznach co w połączeniu z skomplikowanem łancuchem efektów i Sherman Filterbank'iem daje
niesamowite efekty :
Stało się to już niemalże legendarne na wspomnianym wcześniej forum DOA i cały czas powstają amatorskie imitacje takiego rozwiązania. Przez automatyzacje ma się wrażenie, że utwór 'żyje' a eksploracja brzmień jednego lub kilku elementów utworu przez cały czas jego trwania przywodzi na myśl spektralizm choć sam autor pisze, iż traktuje swoje kompozycje jako 'futurystyczny funk'.
Oprócz czysto technicznych aspektów produkcji, którymi charakteryzuje się muzyka Billain'a pierwszą rzeczą jaką usłyszy osoba niezaznajomiona z hermetycznym środowiskiem producentów muzyki elektronicznej jest klimat. Futurystyczny, cyberpunkowy, niekiedy klaustrofobiczny. Wielokrotnie w wywiadach podkreślał swoją fascynacje technologią i filmami sci-fi , co dało odzwierciedlenie w produkcjach. Jak to zwykle w takich przypadkach bywa, bośniacki producent jest znany jedynie przez fascynatów takiego brzmienia. Gdyby nie dogsonacid.com pewnie nadal nie wiedziałbym o jego istnieniu. Liczba 'fanów' na facebooku nie przekracza w tej chwili 6500 co jest zatrważającym wynikiem biorąc pod uwagę jakość muzyki jaką komponuje. Billain jest doskonałym przykładem na to, że do wartościowej muzyki trzeba się dokopać a często po prostu trafić przypadkiem. Pewnie na długo pozostanie w swojej niszy gdzie będzie szlifował swoje i tak już prawie doskonałe umiejetności, bo neurofunk nie ma praktycznie żadnego potencjalu komercyjnego. Tylko giganci, którzy nawiązali współprace z innymi gigantami (przykład Noisii lub Black Sun Empire) lub wytwórniami mogę liczyć na szerszy odbiór. Póki co Rise Audio (label Billain'a) jest bardziej ciekawostką z DOA niż gigantem na rynku muzyki elektronicznej i tak pewnie pozostanie przez najbliższy czas. Może to i lepiej: zamiast pójścia na kompromis może dalej produkować w swojej stylistyce osiągając mistrzostwo.

sobota, 16 lutego 2013

Recenzja: LaikIke1/Młodzik - Milczmen Screamdustry


W końcu. Pisałem o tej płycie już wcześniej przy okazji oficjalnej zapowiedzi i na żadną inną nie czekałem tak jak na Milczmena właśnie. Undergroundowe poczynania LaikIke1'a śledzę już od epki Bybzi Bybzi, dlatego na każdą wzmiankę o jakimkolwiek postępie prac nad tym albumem reagowałem uśmiechem na twarzy, zwłaszcza gdy słyszałem zaczepki do Pezeta w ostatnich trackach. Byłem bardzo ciekaw jaką formę na swoim pierwszy longplayu pokaże Marcin. No i nie zawiodłem się zupełnie. Recenzja leżała gdzieś w odmętach dysku twardego, rok później #Bąsą postanowiłem skończyć to co zacząłem.

Pierwszą rzeczą, która uderza w nas po odpaleniu albumu to brzmienie. Daleko mi do stwierdzenia, że jest to produkcyjny majstersztyk tak samo jak daleko mi do napisania, iż te kilka lat spędzone u Puzzla w miksie są teraz w pełni usprawiedliwione. Nie wiadomo do końca jak przebiegał cały proces powstawania płyty i nie chcę obarczać za coroczne przekładanie premiery osoby odpowiedzialnej za finalny jej kształt. Mimo wszystko te wszystkie miesiące sprawiły, że Puzzel bardzo dopracował techniczną część Milczmen'a. Wokale słychać bardzo wyraźnie i czysto, nie gubią się w bitach Młodzika, wszelkie duble i efekty są dobrze słyszalne. Bity brzmią bardzo spójnie i organicznie, mimo, że są często celowo zabrudzone aby nadać charakterystycznego analogowego sound'u. Puzzel też sieknął bit (zaraz obok Napadu Na Babel chyba najlepszy na płycie) w ukrytym tracku na końcu albumu, gdzie możemy podziwiać jego kunszt produkcyjny.

Laik pokazał tutaj kwintesencje swojego stylu. Kto słuchał go wcześniej nie powinien mieć problemu z odbiorem tego longplaya, jeśli jednak słyszysz go po raz pierwszy i to w takim wydaniu - będziesz miał nie lada kłopot. Dlaczego? Wszystko za sprawą niebywałego podejścia do pisania linijek. Głębokie, metaforyczne teksty łączą sie tutaj z gigantyczną ilością followupów. Nawarstwione wielokrotne rymy często wrzucane są w przestawny szyk zdań, a jakby tego mało roi się tutaj od angielskich słów i zwrotów. Zawiły gąszcz porównań i przenośni łączy się tutaj z luźnymi, osobistymi skojarzeniami oraz soczystymi przekleństwami. Nieoswojony z taką stylistyką słuchacz zostanie z miejsca zmiażdzony konceptem albumu choć znajdzie się też krótka chwila wytchnienia od skomplikowanych zwrotek.

Kilka słów o koncepcie albumu - Milczman to demon, upiór towarzyszący ludziom, który wrzeszcąc ujawnia się, we wszystkich sytuacjach gdzie dla świętego spokoju czy z konieczności, musimy zamilknąć i nie dać ponieść się emocjom. Laik pisze, że takie "fabryki krzyku" są wszędzie - i bezpośrednio nawiązuje do nich w dwóch tytułowych, spójnych trackach, gdzie opowiada mroczny storytelling o ludziach, których trawi ów demon. Ciężki klimat osiąga apogeum właśnie w ostatnim utworze "Screamdustry" kontynuujący temat rozpoczęty kilka utworów wcześniej - z perspektywy trzeciej osoby LaikIke1 serwuje nam świetną obserwacje zepsutych ludzkich zachowań. Usłyszymy o historii toksycznego związku ze zdradą w tle, kokainowym nałogu czy patologicznej rodzinie, w której w końcu dochodzi do zabójstwa. Na bowdown zasługuje również "Folwark Zwierzęcy" znany fanom już znacznie wcześniej. Kolejny raz dostajemy genialne linijki, które porównując ludzi do parszywych zwierząt prześwietlają wszelakie patologiczne zachowania, zaskakując puentami i pomysłem. Mroczną atmosfere daje sie również odczuć w dwuczęściowym "Pod Sceną", głównie za sprawą bitu ale i wykrzyczanej w mikrofon końcówki. Dla fanów nie będzie to nowość, bo kawałek znany był już kilka lat temu ale został nagrany od nowa, wraz z małym "apelem" pod koniec skierowanym do polskiego mainstreamu. Oprócz ciężkich utworów dostajemy też kilka zdecydowanie odbiegających klimatem od całości. Mowa tutaj o otwierającym płyte "Usiądź, weź krzesło"w którym zgodnie z tytułem nie obyło się bez zaczepki do Peji, co zresztą sugeruje tytuł, czy kipiący energią "Napad Na Babel", który mimo, że jest stricte braggowym kawałkiem to zostaje ubrany w metaforę wspinania sie na tytułową mityczną wieże. Jakby wersów do głebszego przemyślenia było mało, dzięwiąty utwór na płycie to siedem zwrotek, z których każda to osobna zagadka. Replay value właśnie skoczył o kilkanaście pozycji do góry.

Mimo, że flow Laika nie należy do wybitnych, to takich emocji w głosie nie usłyszymy na wielu rapowych płytach. Progres od Bybzi Bybzi słychać od razu: wściekłe wypluwanie kolejnych linijek w "Hoaxxka" przywodzi na myśl Level Up, dla wielu najlepszy kawałek nagrany przez Marcina. Z kolei w "Lulaj Syneczku Mój" wokalna ekspresja znakomicie podkreśla osobisty i emocjonalny wydźwięk utworu. Nie można oprzeć się wrażeniu, że teksty tworzą z flow integralną całość, bo choć nie usłyszymy tutaj przyśpieszeń czy offbeatowych karkołomnych wyczynów, to wszystko pasuje do siebie idealnie.

Przed pisaniem tej recenzji jeszcze świeżo po premierze można było usłyszeć kilka zaczepek do mainstreamowych raperów, głównie na feacie "Piwnica Pod Baranami" u Tymina, w którym dostało się m.in Guralowi i Eldoce. W ostatnich miesiącach głosno było o konflikcie z Pezetem zakończonym niestety kilku linijkach w Level Up 3. Na "Milczmen Screamdustry" tradycji stało się za dość i w "Da Bad Man Riddim" pare dobitnych wersów ponownie leci w kierunku mainstreamu. Mam nadzieje, że w przyszłości napisze tutaj o jego beefie z jakimś raperem bo mimo, że takich zaczepek słucha się świetnie to jestem ciekaw formy Laika w takim starciu.


Podsumowując, warto było czekać parę lat na ten krążek. Nie zawaham się użyc stwierdzenia, że Milczmen wyprzedza polski rap o dekade. W chwili, gdy w rankingach triumfuje album VNMa a perełki typu ddekombinacja giną gdzieś w otchłaniach internetu i dwoma stronami na ślizgu, LaikIke1 serwuje inteligentny, wymagający rap z niesamowitym klimatem i spójnym konceptem. Pozostaje czekać na Rap Addix z Junesem i Jeżozwierzem.
No i na powrót Jimsona (wierzę).